Wygląda dobrze
To pole jest wymagane
 

Elżbieta Karpińska

Rozmowa


Z trudem otworzyła oczy. Gradówka dała o sobie znać. Wylała się białą masą i zalepiła jej jedno oko.

- Jadę do pracy - podjęła desperacką decyzję.

Zalepiła oko plastrem. Zaczesała włosy na nabrzmiałe oko i wyruszyła swoim czerwonym volkswagenem stałą trasą. Świat oglądany przez jedno oko był węższy , a droga bardziej kręta. Na szczęście ruch był znośny, a punkty odniesienia znajdowały się w tym samym miejscu co zwykle. Małgosia była księgową w niedużej firmie , dwadzieścia kilometrów od domu. Dziś był dzień naliczania podatków, dlatego nie mogła sobie pozwolić na wolne.

- Dzień dobry, panie Józefie - zaskoczona przywitała właściciela firmy.

Nigdy o tej porze , nie przyjeżdżał do biura.

- Proszę sobie zrobić kawę- polecił. I przyjść do mnie , do pokoju.

Pan Józef przy tym lekko chrząkał i niespokojnie mrużył oczy. Nie miała ochoty na kawę, ale zaczęła ją parzyć, aby w ciągu kilku minut ocenić sytuację. Ma mi coś ważnego do powiedzenia - pomyślała. Pewnie ma to związek z moją umową. Pracowała w biurze od półtora roku na umowę zlecenie. Kilka dni wcześniej rozmawiali o umowie o pracę. Oko dokuczało niemiłosiernie, ale zebrała wszystkie siły i przekroczyła próg pokoju dla gości, który jednocześnie był gabinetem pana Józefa. Na stole naprzeciw siebie stały dwie filiżanki, jedna mała-pana Józefa, druga mniejsza - filiżanka Małgosi. Pan Józef zaczął przemowę jakby skierowaną do filiżanek. O tym, że firma się rozwija i potrzebne są zmiany . Słowa wylewały się z ust pana Józefa. Spadały na podłogę, na stół. Obijały się o ściany. Skakały w powietrzu. Do Małgosi docierały jakieś strzępy sylab. Słowo praca, słowo firma, naprzemiennie wyprzedzały się w słowotoku mężczyzny w podeszłym wieku, z kościstą sylwetką i twarzą , w której oprócz ust, wszystko było nieruchome. Małgosia wyciągnęła rękę i szybkim ruchem chciała zamknąć usta pana Józefa. Trafiła jednak na ścianę. Obudziła się. Dotknęła oka. Ani śladu gradówki. Jaki dziś dzień ? Próbowała sobie przypomnieć. Nie był to dzień naliczania podatków. Spojrzała przez okno, zdziwiona zobaczyła swojego citroena, zielonego koloru.


Przy wiejskim krzyżu

 

- Wiesz Weronka, Stasiek dziś w nocy do mnie przemówił - rzekła niby zwyczajnie wdowa po Staśku Jadwiga. Razem z Weronką ustawiały kwiaty przy krzyżu. Astry. Najpiękniejsze o tej porze roku.

- I co powiedział? - spytała z zaciekawieniem Weronka.

- Że mu dałam za ciasne buty do trumny i go gnietą niemiłosiernie - powiedziała z troską Jadwiga.

- E tam - żachnęła się Weronka.

- Umarlakom wszystko jedno, czy buty za duże czy za ciasne, byle w trumnie dobrze wyglądały - skwitowała Weronka krótko.

- Wiesz, mój Stasiek to taki elegancik był i koszulę lubił gładziutko wyprasowaną i buty na glanc wypastowane.

- Oj Jadwiga, ty nie przejmuj się staśkowym gadaniem ! Ty se przypomnij, gdzie on w tej koszuli i butach na glanc chodził ?

- Jak to gdzie ? Do gospody chodził, kelnerki podszczypywał, a i kielichów więcej wypijał niż snopków na żniwa młócił.

- Co racja to racja. Teraz za karę w tych ciasnych butach musi leżeć. Sprawiedliwość na tym bożym świecie musi być.

- A musi .


Letnia przygoda (Na plaży)


To zdumiewające jak był podobny do swego psa. Ta sama szeroka twarz. Duże oczy, wyłupiaste nieco. Ten sam dobrotliwy wyraz twarzy, osoby której można ufać, może trochę głupkowaty. Po prostu, mops. Może z powodu tego pieskiego podobieństwa Ludwik miał problemy z dziewczynami. Rozmawiał z nimi, uśmiechał się, ale nie nawiązywał bliższych znajomości. Płynnie, lekko stawiał kroki jakby pływał a nie chodził. O ile mi wiadomo, nie był żeglarzem. Przy tym ręką, raz lewą raz prawą, odgarniał powietrze jak fale wiosłem. Był w nim majestat, płynność, która niektórym mogłaby wydawać się pospolitością. Może ten jednostajny rytm chodzenia, który nie przewidywał przyspieszeń (ani nie daj Bóg spowolnień) młodym dziewczynom wydawał się mało obiecujący. Za to starsze panie zawsze zwracały na niego uwagę.

Tego lata zdarzyła mu się przygoda. Słońce miło łechtało jego ciało na łebskiej plaży. Wokół żółty piasek, kremowy piasek , pieszczący piasek.

Na kocach, w grajdołkach bardziej lub mniej ubrani plażowicze. A wśród nich ta jedyna, wyśniona… Na pewno gdzieś tu jest.

Zasłuchany we własne myśli nie zauważył jak właśnie przechodziła obok jego koca istota          o niezwykle czarnych włosach, niedbale opadających na plecy, z jednej strony filuternie targanych przez wiatr. Schowany w swoim ciele, nie zauważył jak piesek owej pani szarpie mu rąbek koca. Ocknął się z jaszczurczego odrętwienia i ujrzał czarną nimfę, która delikatnie szarpnęła smyczą i stanowczo zabroniła psu takich wybryków. Ile mogła mieć lat? Przez myśl przeszło retoryczne pytanie Ludwika lub Adonisa raczej, bo naprężył mięśnie instynktownie dla lepszej prezencji. Ta kobieta nie miała wieku. Chociaż… Lekko opadający podbródek mógł wskazywać na wiek balzakowski. Odetchnął z ulgą; sam przecież plasował się w tym przedziale. Jej uśmiech poraził Ludwika, nie mógł wymówić słowa. A chciał przecież zagadnąć, nawiązać znajomość. Swoje wyłupiaste oczy wybałuszył jeszcze bardziej, być może tym zaintrygował czarnulę, bo nawiązała rozmowę. Wszak była miłośniczką psów.

Kogoś mi Pan przypomina - zagadnęła niespodziewanie poufale.

Ludwik zatopił się w tej domniemanej poufałości, szukając w myślach punktu zaczepienia dalszej rozmowy.

Pewnie widzieliśmy się rano koło wydm. Byłem na spacerze z moim psem, mopsem. Ludwik chwycił się pieskiego tematu jako bazy wspólnych zainteresowań. Trafił w dziesiątkę. Nimfa zaintrygowana, niby obojętnie powiedziała.

- Widziałam tam na spacerze gwiazdę telewizji Huberta U. ze swoim psem.

Ludwik przełknął informację i w myślach przegonił owego Huberta na cztery wiatry.

-Tak, rano koło wydm wielu szuka morskiej bryzy - powiedział.

Wyobraźnia podsunęła mu obraz siebie stojącego z dmuchawą i przepędzającego huraganowym podmuchem Huberta U. z telewizji do innego wymiaru albo w nieco skruszonej wersji, przepędza go tam skąd przyszedł.

Słońce już zachodziło na łebskiej plaży, kiedy Ludwik ocknął się ze snu. Nad nim zawisła twarz znana z telewizji, należąca do Huberta U. Ludwik przestraszony krzyknął.

- Nie chciałem pana zdmuchnąć, przepraszam.

Na co Hubert z grymasem na twarzy, z czymś na kształt uśmiechu zapytał - Grasz o milion ?


Nieznajoma


Siedziałam w przedziale pociągu, przodem do jazdy, nigdy odwrotnie. Wolałam witać krajobraz niż żegnać, zawsze z nadzieją, że dużo ich jeszcze przede mną. Nieznajoma , zgrabną postacią, bluzką z niewielkim żabotem, wypełniała cały przedział, choć taka drobna i skupiona.

Spoglądała czasem na swe ręce jakby sprawdzała, czy jest na nich pierścionek z maleńkim oczkiem z cyrkonią, a może diamentem… Siedząc naprzeciwko niej zastanawiałam się jak ważny jest dla niej ten pierścionek.

Bił od niej blask, wcale nie związany z mieniącą się bluzką. O nie, nie była brzydkim kaczątkiem. Łabędziem była. Długa szyja, a na niej uformowana głowa ręką nieznanego rzeźbiarza.

Zastanawiałam się, ile lat ma nieznajoma i co robi na co dzień. Naszła mnie nieodparta chęć nawiązania rozmowy.

- Polska to piękny kraj - powiedziałam głośno, nie dowierzając własnym uszom.

- Tak, piękny - oznajmiła bez przekonania nieznajoma.

Nadal trwała nieruchomo w swym pięknie, a mnie zżerała ciekawość, co z tym jej pierścionkiem, czy jest dla niej ważny!

Pisk szyn oznajmił nam zbliżającą się stację kolejową. Dla niektórych - cel podróży.

Nieznajoma sięgnęła na półkę po torbę podróżną. Ze zdumieniem zauważyłam, że nie ma pierścionka. Czyżby jej wypadł… spanikowałam.

Proszę Pani, a pierścionek ? - wypsnęło mi się niespodziewanie.

Łabędzica szeroko otworzyła oczy i rzuciła krótko.

- Ja nie noszę pierścionków.

I wyszła z przedziału.

Pociąg leniwie ruszył, a za oknami przesuwał się krajobraz - wciąż piękny.



 


 


Projekt „Od bajki do bajki” dofinansowano ze środków Ministra Kultury
i Dziedzictwa Narodowego


Zakup komputerów dofinansowano ze środków Instytutu Książki